Sebix z BMW E36 zna to uczucie. Stoi przed swoją betą bawarą, którą kupił za 3.5k od starszego kolegi. Silnik do remontu, wydech budzi całe osiedle, a jedyne co działa to subwoofer w bagażniku. Serce wali mu jak młot gdy próbuje odpalić to cudo techniki stuningowane przez polskie trytytki. Co jak to będzie ostatni rajd? Podobnie jest z motywacją, a w zasadzie z jej brakiem - stoisz w miejscu jak E36 obok kontenera na gruz. Twoja lista zadań rośnie jak liczba oleju, którą musisz dolewać codziennie do swojego auta, a Ty tylko scrollujesz social media i wysyłasz kolejnego mema na Slacku.
Co może blokować przed działaniem?
Przez lata pracy jako programista i tech lead, zauważyłem kilka głównych przyczyn, które sprawiały, że traciłem motywację do działania.
Pierwszą z nich było toksyczne środowisko pracy. Sam się kiedyś w takim znalazłem - zespół pełen narzekania i wzajemnego obwiniania się. Standup był ponurym spotkaniem pesymistów, a retrospektywy przypominały trochę grupową terapię. Gdy w końcu zmieniłem środowisko na bardziej pozytywne, od razu poczułem różnicę w mojej produktywności.
Nadmierny stres to kolejny zabójca motywacji. Pamiętam jeden projekt, gdzie presja była tak duża, że zacząłem unikać pracy. Deadliny były nierealne, a ja byłem tylko małym trybikiem w wielkiej machinie. Czułem, że zbliża się katastrofa, a mimo prób nie mogłem nic zmienić. Dopiero gdy nauczyłem się zarządzać stresem i stawiać granice, odzyskałem kontrolę nad sytuacją.
Często problemem jest też brak jasno określonego celu. Próbowałem pracować nad projektami, które były dla mnie niejasne i nie do końca rozumiałem dlaczego coś robię. Zauważyłem, że gdy pracuję w projektach, które mnie interesują, a to co robie ma sens i ktoś na to czeka to motywacja przychodzi sama.
Przeciążenie zadaniami to pułapka, w którą wpadłem jako tech lead. Chciałem być wszędzie, pomagać każdemu, rozwiązywać wszystkie problemy. Efekt? Totalne wypalenie. Nauczyłem się, że czasem trzeba odpuścić pewne rzeczy, by móc się skupić na tym, co naprawdę ważne.
Na koniec jest jeszcze strach przed oceną innych. Gdy zacząłem publikować na blogu i otwarcie wyrażać swoje opinie, paraliżował mnie lęk przed krytyką. Co jeśli się pomylę? Co jeśli ktoś wytknie mi błędy? Ten strach blokował mnie przed działaniem. Musiało upłynąć wiele czasu gdy zaakceptowałem, że krytyka jest częścią procesu rozwoju.
Pierwsze próby i porażki
Jako lider techniczny w dużym projekcie IT, próbowałem wszystkiego. Listy zadań w Notion? Zrobione. Pomodoro? Pewnie. Aplikacje do zarządzania czasem? Miałem ich z dziesięć. Niektóre działały przez miesiąc, inne nawet krócej.
Pamiętam jeden szczególnie ciężki okres - prowadziłem zespół kilku programistów, projekt potrzebował mojej uwagi, a ja siedziałem przed monitorem, gapiąc się w Jirę i nie wiedząc, od czego zacząć. Niby coś robiłem, ale tak naprawdę to uciekałem od trudnych rzeczy, które trzeba było ogarnąć, a robota stała w miejscu. Czułem się jak oszust - niby tech lead, a nie potrafiłem ogarnąć własnej produktywności.
Jak przestałem walczyć z samym sobą
Zmiana przyszła w niespodziewanym momencie. Po kolejnym dniu pełnym bezproduktywnych spotkań i niedokończonych zadań, usiadłem wieczorem i zacząłem analizować, co właściwie sprawia, że niektóre dni są produktywne, a inne to kompletna porażka.
Zrozumiałem, że problem nie leży w narzędziach czy aplikacjach, a w podejściu. Zamiast szukać idealnej aplikacji czy metody, zacząłem eksperymentować z różnymi technikami, dopasowując je do swojego stylu pracy i do swoich ograniczeń. Co z tego, że w kolejnej książce czytałem, że trzeba się skupić na jednej rzeczy gdy mój mózg nie potrafi robić jednej rzeczy na raz i za cholerę nie mogę go zmusić żeby dopasować się do rad kołczów.
Przestałem się też przejmować tym, co “wypada” robić liderowi technicznemu. Zamiast udawać, że zawsze wiem co robić, zacząłem otwarcie przyznawać się do swoich trudności i szukać rozwiązań. Okazało się, że jak powiedziałem swojemu managorowi z czym mam problem to otrzymałem wsparcie. Nie musiało być duże - samo pogadanie z kimś działa trochę jak placebo.
Otworzyło mi to oczy i zacząłem po prostu więcej eksperymentować. Jak coś nie działało to odrzucałem to zamiast się zmuszać do robienia tego. To właśnie wtedy zacząłem odkrywać techniki, które naprawdę na mnie działają. Opisuję je poniżej
1. Technika “5 minut”
Gdy pracowałem nad tworzeniem frontendu do dużego sklepu e-commerce pewnej znanej firmy konkurującej w Polsce z Lidlem i Biedronką, sam widok backlogu mnie przerażał. Zacząłem stosować zasadę pięciu minut - “dobra, popracuję tylko chwilę nad tym widokiem”. Często te pięć minut zamieniało się w dwie godziny produktywnej pracy. Wychodzi na to, że mój mózg nie lubi rozpoczynać zadań, ale gdy już zacznę, trudno przestać. Więcej o tej technice możesz przeczytać tutaj: https://zarzadzanieczasem.pl/hakowanie-prokrastynacji-za-pomoca-5-minut
2. Pierwszy krok
W życiu zawodowym często zderzamy się z ogromem zadań, które mogą nas przytłaczać. Kiedyś byłem maintainerem projektu open source, zdarzały się momenty, gdy ilość pull requestów i code review była przytłaczająca. Jednak wystarczyło, że zaczynałem od jednego — wtedy wkręcałem się w proces i kontynuowałem z większym zaangażowaniem. To podejście jest bliskie technice „5 minut” — wystarczy rozpocząć, a reszta często idzie już z górki. Pierwszy krok jest najważniejszy, bo to właśnie on przełamuje barierę i buduje moment rozpędu.
3. Reguła 5 sekund Mel Robbins
Ta technika uratowała mnie podczas trudnego spotkania z dyrektorem. NIe podobała mi się pewna decyzja i bałem się o tym powiedzieć. Zamiast odkładać trudną rozmowę, odliczyłem w głowie 5-4-3-2-1 i powiedziałem o problemie. Mózg nie miał szans na wymówkę po wypowiedzeniu pierwszego słowa. Więcej o tej regule znajdziesz tutaj: https://thespeakerlab.com/blog/mel-robbins-ted-talk
4. Zapisywanie myśli
Zacząłem prowadzić dziennik. Zapisuję tam wszystko: problemy techniczne, przemyślenia o architekturze, frustracje z zespołem, to do listę i notatki ze spotkań. Pewnie zastanawiasz się jak to pomaga w motywacji? Nie wiem, nie jestem ekspertem w tej dziedzinie natomiast rozumiem to tak, że jak coś zapisuje to wyrzucam to z myśli w pewnym sensie. Czasem myślenie o problemie przeszkadza w rozpoczęciu działania. A gdy myśl jest przelana na papier ro jest prościej. Czasem też podczas zapisywania można doznać olśnienia.
5. Bieganie jako wyzwalacz działania
Kiedy czuję, że nie mogę się zmusić do działania, często wybieram się na bieganie. To nie tylko forma aktywności fizycznej, ale też sposób na reset umysłu. Endorfiny, które uwalniają się podczas wysiłku, działają jak naturalny zastrzyk motywacji. Po powrocie czuję się pełen energii, a problem, który wcześniej wydawał się nie do przejścia, nagle staje się bardziej osiągalny. Nie chodzi tu o bieganie na czas czy dla wyniku – to prosty sposób na odcięcie się od pracy, oczyszczenie myśli i zyskanie nowej perspektywy.
6. A gdy nic nie pomaga to…
Czasem najlepszym rozwiązaniem jest… odpuszczenie. Bywa, że zmęczenie, brak motywacji lub po prostu przeciążenie sprawiają, że żadne techniki nie działają. W takich momentach warto dać sobie chwilę luzu, odpocząć, zrobić coś, co sprawia przyjemność. Praca i tak będzie czekać i można do niej wrócić z nowymi siłami i świeżym spojrzeniem.
Droga do działania
Budowanie produktywności to proces. Każda z tych technik to jak nowy manewr na parkingu pod Lidlem, który trzeba przećwiczyć. xD
Nie oczekuj, że od razu będziesz mistrzem produktywności. Zacznij od jednej techniki, opanuj ją, potem dodaj kolejną. Poszukaj czegoś co działa na Ciebie. Nie wierz ślepo kołczom i blogerom jak ja. Podchodź do wszystkiego z zaciekawieniem ale i krytycznie.